|
| ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA | |
| | Autor | Wiadomość |
---|
Yelena Kiryllow Opiekun Rocznika V
Skąd : Archangielsk Różdżka : 10,5 cala, brzoza Ermana, średnio elastyczna, elegancka, rdzeń z włosa wili - matki Ubiór : Prosta sukienka w kolorze ciemnej zieleni, sięgająca przed kolana i pozbawiona rękawów, idealnie komponuje się z karnacją dziewczyny. Liczba postów : 101
| Temat: ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA Pią Lip 15, 2011 10:51 pm | |
| Podania rozpatrujemy w terminie 7 dni. | |
| | | Yelena Kiryllow Opiekun Rocznika V
Skąd : Archangielsk Różdżka : 10,5 cala, brzoza Ermana, średnio elastyczna, elegancka, rdzeń z włosa wili - matki Ubiór : Prosta sukienka w kolorze ciemnej zieleni, sięgająca przed kolana i pozbawiona rękawów, idealnie komponuje się z karnacją dziewczyny. Liczba postów : 101
| Temat: Re: ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA Sob Lip 16, 2011 12:22 am | |
| Drobne płomyki tańczyły na kawałku suchego drewna, niczym ścigający się po deskach estrady tancerze, kiedy mężczyzna pisnął. – Ujiii - poniosło się między drzewami i stado ptaków poderwało się wprost w nocne niebo, by po chwili zniknąć w ciemności. Jedynym po nich śladem pozostał oddalający się łopot skrzydeł. – Taki wielki, a reaguje jak dziecko. - szepnęła młoda blondynka, która właśnie opatrywała oparzenie na ramieniu 'olbrzyma'. Nawet siedząc w na wpół skulonej pozycji, bardziej przypominał głaz narzutowy niż człowieka. Potężny z czupryną czarnych włosów i takąż brodą. Tylko oczy miał łagodne i ciepłe. – Holibka, ale to łaskocze. - jęknął w końcu, próbując się jakoś wytłumaczyć – Muszę zobaczyć, co z Kłem. - starał się wymigiwać, ale dziewczyna zdecydowanym ruchem usadziła go ponownie na miejscu. – Chrapie. - ucięła spokojnym tonem, nie pozostawiając starszemu od siebie mężczyźnie nic do gadania. Mógłby być jej ojcem, jeśli nie dziadkiem, a mimo to przysiadł posłusznie pozwalając jej dokończyć czynność. Teraz tylko jego mina, zbitego psa świadczyła o niezadowoleniu. Zapadła cisza, a im bardziej się przedłużała, tym bardziej wiercił się pacjent. W końcu nie wytrzymał i obrócił się, by spojrzeć na oświetloną światłem ogniska twarz swej podopiecznej. – A czy... - zaczął, jednak turkusowe oczy czarodziejki zalśniły niebezpiecznie. – Czy Ty musisz się tak wiercić? - fuknęła i gestem ręki nakazała mu siedzieć spokojnie. Gdyby ktoś obserwował ich z boku, scena ta wydałaby mu się całkiem zabawna – drobna kruszynka i kolos. Dla Hagrida była jednak czystą męczarnią. Lena bowiem była małomówna, zdecydowana i nieludzko władcza, a gajowy co i rusz był usadzany na tyłku. Nie to żeby jej nie lubił. Ależ skąd. Jedyna córka jego dawnej przyjaciółki była uroczą, pełną energii istotą, choć za wszelką cenę starała się udowodnić światu zupełnie coś innego. Teraz jednak wszystko się weń przewracało, bo Hagrid nie nawykł do siedzenia w ciszy. – Dziękuję. - bąknął – No za wszystko. - dodał po chwili, gdy Rosjanka nic nie odpowiedziała. – Nie ma za co. - odrzekła w końcu, czując instynktownie, że inaczej nie da jej spokoju. Nie był to jednak koniec wywodu, jaki mężczyzna sobie zaplanował. O ile cokolwiek, co robił można było w ogóle nazwać planem. Tak przynajmniej odbierała to Lena, która właśnie skończyła zabezpieczenia jego ran i w końcu wślizgnęła się do swego śpiwora. Chciała spać. Dzień nie należał do najlżejszych, tak jak cała ta podróż, a choć jej opiekun był rozkosznym człowiekiem, dziewczyna powoli zaczynała utwierdzać się w przekonaniu, że to ona chroni jego przed głupimi pomysłami. Właśnie zamykała zmęczone powieki, gdy jej uszu dobiegł tubalny głos gajowego. – A wiesz chciałem cię o coś zapytać. - podjął, obracając umieszczonym nad ogniem rożnem. – Zjesz coś pogadamy. No tak to sobie wymyśliłem widzisz... nie jesteś zmęczona co? - zapytał z troską w głosie i nachylił się w jej stronę. – Nie no.... skądże - odpowiedziała ironicznie, obracając się na drugi bok. – To świetnie! - zawołał z entuzjazmem, a zrobił to tak głośno, że zdołałby obudzić umarłego – Siadaj, co tak leżysz. Gdyby Lena była swoją matką, puszcza już dawno stanęłaby w płomieniach, a tak tylko drobna zmarszczka wściekłości przebiegła po gładkim czole dziewczyny, a ona sama zamaszyście usiadła wraz ze swym posłaniem. No dobra. Czego on znów chce. Miejmy to już za sobą. – pomyślała wściekle, starając się opanować emocje. – Nie jesteś chyba zła co? - zagadnął, ale widać nie spodziewał się odpowiedzi, bo zaśmiał się rubasznie. Kilka zdań popłynęło w stronę Leny, lecz dziewczyna aktualnie myślała tylko o tym, jak by to chętnie wydrapała mu teraz oczy. W końcu podniosła spojrzenie ku niebu i westchnęła ostentacyjnie. – O co chciałeś spytać? - wypaliła ciężko, gdzieś w połowie kolejnego zdania. – A to... No, bo zastanawiałem się kiedy się dowiedziałaś... - powiedział z uśmiechem Hagrid. Dowiedziałam? Co on znów plecie.... – kołatało się w jej głowie, dopóki nie zobaczyła jak mężczyzna z niejakim skrępowaniem robi dłonią gest omiatający jej ciało. Lena zaśmiała się tak gwałtownie i lekko, jakby właśnie na szkolnym balu sylwestrowym, ktoś opowiedział jej przedni dowcip. Drobne perełki jej śmiechu potoczyły się wokół i nawet Rubeus zaczął się śmiać, choć sam nie wiedział czemu. – Chodzi Ci o to skąd wiedziałam, że Olbrzym mnie nie zaatakuje? - spytała rozbawiona. Faktycznie była tego pewna, a jej pewności siebie dorównywały jedynie jej napady złości. Tak było przynajmniej zanim trafiła do Durmstrangu. – No wiesz... my kobiety mamy swoje sposoby. - odparła z przekorą i przewróciła oczami, choć jej ego zostało właśnie przyjemnie połechtane. – Tak, tak, ale kiedy przed nim stałaś. To... - Hagrid zamyślił się, co przychodziło mu z niejakim trudem i w końcu odszukał właściwe słowo - … wyglądałaś jak Aislin. Tak to była prawda. Yellena odziedziczyła po ojcu wiele pozytywnych cech, ale w gruncie rzeczy najbardziej przypominała swą matkę, a ona była Wilą. – No miałem wrażenie, że to twoja mama tak stoi... A jak zaczęłaś tańczyć, a on podrygiwać... - podjął z zachwytem, ale Lena przerwała tę tyradę. – A co miałam zrobić? Zacząć z nim rozmawiać? Tak Hagridzie przypominam matkę, no w końcu jestem jej córką. - jakoś nie miała ochoty wdawać się w szczegóły tej całej sytuacji, szczególnie, że Aislin umarłaby z wściekłości słysząc co też jej córeczka wyrabia. Lena natomiast nigdy nie czuła potrzeby opowiadania o sobie innym. * Spierały się odkąd pamiętała, bo zawsze była upartym bachorem i w dodatku tak samo łatwo jak matka wpadała w niepohamowaną wściekłość. Zawsze zaczynało się od jakiejś błahostki, ale z tą przypadłością nauczyła się w końcu sobie radzić i chyba tylko to, zawdzięczała twardej ręce ojca. Dimitri szalał za córką, bo odkąd ta obdarzyła go swoim pierwszym świadomym uśmiechem stała się jego oczkiem w głowie. Z pozoru cała mamusia. Lenka miała ukochane przez czarodzieja oczy jego żony, jej miękkie jasne włosy z pięknymi rudymi refleksami, jej aksamitną skórę i anielski głos. Miała też diabelski temperament Aislin, który w dodatku połączył się z jego własnym uporem i gorącą krwią Kiryllowów, co stanowiło mieszankę wybuchową. Zanim jeszcze Lena przyszła na świat, jego świętej pamięci ojciec, przepowiadał mu, że z tego związku urodzą się genialne dzieci. Genialne i koszmarnie zawzięte, bo co innego może przynieść połączenie dwóch tak twardych charakterów. To właśnie dlatego zdecydowali się nie przekraczać magicznej granicy jednego potomka. Tak więc gdy Lenie zaczęły wyrastać rogi Dimitri był przekonany, że jest na to gotowy. ** – Niet! - huknęła dziewczyna, a porcelanowy talerz z zastawy jej babki poleciał przez cały pokój rozbijając się o przeciwległą ścianę. Jeszcze nie umiała wymawiać pełnych zdań, a już nie dało się opanować jej humorów. Tym razem poszło o kolor sukienki. Matka doskoczyła do małej i już chciała zacząć krzyczeć, gdy w drzwiach salonu zjawił się ojciec i dziewczynka zawisła w powietrzu, z miną wściekłego koker-spaniela. – Kochanie idź pomóc mojej matce w kuchni. - przemówił do Aislin po angielsku, bo jego małżonka, nigdy nie chciała nauczyć się rosyjskiego. Jego zazwyczaj szorstki głos, stał się naraz miękki i przepełniony łagodnością i tak Yelena poczuła dokładnie to samo uczucie, które wiele lat wcześniej zawładnęło sercem jej matki. * Gleann Dá Loch 1952 rok, 10 lutego Porywisty wiatr, ciągnący znad jeziora zawiewał tumany śniegu, które skutecznie utrudniały widoczność, a mimo to wzdłuż brzegu energicznym krokiem przechadzał się jakiś mężczyzna. Płaszcz miał rozpięty, a jego poły unosiły się teraz na boki, podciągnął jedynie futrzany kołnierz osłaniając uszy i z rękami w kieszeniach szedł w kierunku Righ Fearta. Gdzieś w połowie drogi jego uwagę przykuła ciekawa scenka. Czterech jego towarzyszy niechybnie podpadło tutejszym 'mieszkańcom'. Dwóch z nich uciekało w panice, kierując się wprost na niego, podczas gdy pozostali leżeli na ziemi. Marszcząc swe krzaczaste brwi, chłopak skręcił wychodząc na częściowo osłoniętą od wichury polanę. Zaledwie metr od przerażonego czarodzieja, który osłaniał się rękami unosiła się istna poczwara. Jej szara skóra i długie włosy przywodziły na myśl banshee, a gdyby 17 letni Dimitri miał olej w głowie brał by nogi za pas, jak pozostali. Mężczyzna miał jednak inne plany. Nie wyciągając różdżki podszedł do leżących i zasłonił ich przed 'zjawą'. Słup ognia musnął jego twarz osmalając odzienie i jego spokojne czarne oczy napotkały wściekły wzrok atakującej. – Tylko spokojnie, porozmawiajmy. - te proste słowa, wypowiedziane w zimową noc, miały zmienić cały świat Kiryllowa. Łagodny, pełen ciepła głos mężczyzny, jakiego ten używał w kontaktach z matką, zadziałał jak magiczny balsam. Postać opadła, jej oczy powoli nabrały koloru morskich toni, a twarzyczka rozjaśniła się śnieżną bielą. I choć Aislin nigdy nie powiedziała tego nawet jemu, to tamtego dnia rzucił na nią najsilniejszy czar. ** Bez słowa, z uśmiechem Aislin wyszła, pozwalając mężowi pomówić z córką. A choć Yelena bardzo się o to starała, ojca nie dało się wyprowadzić z równowagi. Może właśnie dzięki tej niewzruszonej postawie, tyle razy udawało mu się utemperowywać zachowania córki. Problem jednak polegał na tym, że opanowanie, a zaradzenie nie szły tutaj w parze. Lena podobnie jak jej matka gdy się poznali, wpadała we wściekłość przy każdej nadarzającej się okazji, niszcząc wszystko co nawinęło jej się pod rękę, bowiem, aby w złości dostrzec problem Yel musiała dorosnąć. Dopiero obserwując relacje rodziców i chłodne, stonowane podejście ojca, dziewczynka zapragnęła opanować własne emocje. O tak Lena kochała wyzwania, a im były trudniejsze tym chętniej do nich przystępowała. Może właśnie dzięki temu, jeszcze nim końca dobiegł pierwszym roku nauki w Durmstrangu nauczyła się radzić sobie ze swoimi emocjami. Wszystko zaczęło się jak zwykle, tylko tym razem skończyło nieco gorzej. * Pierwszy rok szkoły dla wszystkich jest wielkim przeżyciem, ale odbija się na Tobie szczególnie, gdy jesteś jedynakiem ze sławnej rodziny, która wiąże z Tobą wielkie nadzieje. Yelena Kiryllow była właśnie takim dzieckiem, a na dodatek zżerała ją ambicja. Zawsze najlepsza, zawsze rozchwytywana i podziwiana. Nosiła się z dumą i pychą. Przede wszystkim jednak nie nawykła do tego, by ktoś próbował nią pomiatać. Tak więc gdy starsza o cztery lata Marisa wymierzyła jej przy świadkach siarczysty policzek, Lena wybuchła. – Co Ty sobie myślisz?!? - zagrzmiała, a w jej delikatnym zazwyczaj głosie znać było jedynie jad i nienawiść. – Ja? Jesteś nikim gówniaro i z całą pewnością nie masz prawa tu przebywać. - odpowiedziała niechętnie, choć spokojnie Rumunka, która przyłapała pierwszoroczną na obserwacji eksperymentu starszych lat. Marisa miała oczywiście rację, a jako 'Opiekunowi Roku' przysługiwało jej święte prawo takiego ukarania dziewczyny. Gdyby Lena umiała nad sobą zapanować, zapewne przełknęłaby to upokorzenie, pech jednak chciał, że uczennica piątego roku trafiła na dziecko Wili, a Yel za wiele miała w sobie ze swej matki. Kolejne zdania, które padały między dziewczynami zamieniły się w ciąg przytyków, wyzwisk, by w końcu doprowadzić do starcia z użyciem czarów. Całość mogła skończyć się dla Leny naprawdę źle gdyby do akcji nie wkroczył jeden z absolwentów. Czy chciał ukarać dziewczynę? Zapewne tak i na pewno powinien był tak uczynić, jednak gdy ta ze łzami w oczach spojrzała na niego, mężczyznę opuściła wszelka ochota dawanie nagan. Gdy zaś Rumunka z wściekłością zażądała satysfakcji, Lena po raz pierwszy zobaczyła w użyciu czarną magię. To było za wiele. – Proszę przestań. - szepnęła przez zaciśnięte gardło, a gdy Marisa opadła na ziemię, Lena podbiegła do niej, by sprawdzić czy oddycha. Jej złość i nienawiść zniknęły. To co się stało, nijak przystawało do sytuacji. Ona - Lena zawiniła, ale jak zwykle wina spadła na kogoś innego. Tyle, że tym razem dziewczyna mogła zobaczyć, do czego prowadzą jej idiotyczne napady. To była sroga lekcja, bo starsza koleżanka nigdy już nie doszła do siebie. Najgorsze w tym wszystkim było jednak to, że to dzięki temu zdarzeniu Lena zyskała sobie szacunek innych. * Wróćmy jednak do początku, wcześniej bowiem to inne jej cechy wywoływały najwięcej kontrowersji, a wszystko przez genialny pomysł matki, by czarodziejkę posłać do mugolskiego przedszkola. – Aylona shto słuciłosi? - spytała babcia pochylając się nad czteroletnią wnuczką, która płakała kryjąc swą śliczną twarzyczkę w drobnych dłoniach. – Babushka... - jęknęła dziewczynka i nerwowo, poczęła szeptać coś do ucha staruszce, której oczy z gniewu nabierały coraz bardziej granatowej barwy. Tamtego dnia w domu znalazły się szybciej niż zwykle i jeszcze nic nie rozumiejąca Lena słuchała pierwszej poważnej kłótni, jaka poróżniła Aislin z teściową. – Zacznij ją uświadamiać! Co ty sobie myślisz dziewucho! To są mugole, starsi chłopcy wciąż próbują ją całować, a ona nie rozumie, czemu nie odstępują jej na krok. W końcu dojdzie do nieszczęścia gdy spanikuje i rzuci czar. To był twój pomysł! - wrzaskom babki nie było końca, a strapiony ojciec uciekł przed rozwścieczonymi niewiastami do kuchni, by razem z Leną grać w karty. To od tamtej pory, matka zaczęła zabierać ją do lasu i opowiadać. Najpierw o przyrodzie, potem o elfach, a na końcu o sobie samej. Lubiła te wycieczki. Zwierzęta, czary i tańce. Och jak ona kochała tańce. Były jej częścią, tylko tańcząc czuła się wolna i szczęśliwa. Podczas gdy wcześniej nie mogła dogadać się z matką, teraz z radością czekała na każdy powrót do domu. Nawet ich kłótnie stały się sporadyczne i nie kończyły się ciskaniem w matkę przedmiotami. Aislin też wydawała się Lenie bardziej szczęśliwa. Robiła w końcu to co sama kochała, obcując z przyrodą i dzieląc się tą pasją ze swym jedynym dzieckiem. Tam gdzie Wila prezentowała urok i czar, Lena łączyła w sobie sprzeczności obojga rodziców, a uroda i kuszący uśmiech stawały się tylko dodatkiem. Z czasem dziewczyna zrozumiała, że jej każdy gest jest niebezpieczny. Kobiety jej nie znosiły, bo nawet gdy do tego nie dążyła odbijała im partnerów. Mężczyźni stawali się natarczywi lub mdli i nienaturalnie ulegli, gdy tylko Yel pojawiała się na horyzoncie. Krew, która płynęła w jej żyłach nie była w końcu jedynie krwią czarodziejów, a jej działanie, niezależne od pragnień Rosjanki niosło ze sobą wiele konsekwencji. Dorastając Lena zaczęła wykorzystywać tą wiedzę i swą urodę jak oręż, przestała stronić od mężczyzn, którzy i tak wiecznie lgnęli do niej jak natarczywe muchy. Coś co miała za przekleństwo pozwoliło jej trzymać innych na dystans, unikając wielu kłopotów. Nawet dzisiaj, nadprzyrodzony urok, którym obdarzała dziewczynę płynąca w jej żyłach krew Wili, uratował im skórę. Była jednak druga strona medalu, o której Yel nie mówiła tak często. Nigdy bowiem nie miała takiego szczęścia, by trafić na chłopaka, który choć w najmniejszym stopniu umiałby się oprzeć jej wpływowi pozostając po prostu sobą. * – Zjadłabym coś. - odezwała się w końcu, zmieniając ton i obdarzając olbrzyma czarującym uśmiechem. Nawet jeśli Hagrid chciał jeszcze o coś spytać, właśnie o tym zapomniał, koncentrując się na wydzieleniu Lenie pięknego kawałka pieczeni. Zjedli, a on wciąż opowiadał, to o Kle, to znów o Hogwarcie i zwierzakach. Słuchała go kiwając głową z uśmiechem, aż w końcu usnęła oparta o jego ramię. Mimo wszystko lubiła tego potulnego giganta, o złotym sercu.
| |
| | | Nathan Everald Nauczyciel ONMS
Skąd : Bułgaria, Sofia. Różdżka : Heban, błona smoczego skrzydła, 13 cali, sztywna. Ubiór : Spodnie dżinsowe, a także czarna koszula i adidasy na nogach. Liczba postów : 6
| Temat: Re: ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA Pią Lip 22, 2011 10:40 pm | |
| (…) - Nathan, Nathan! – ktoś szturchał w ramię leżącego na biurku chłopaka, który nie dawał najmniejszych oznak życia. Nawet jego oddech był tak płytki, że wydawało się, iż w ogóle nie wypuszcza powietrza z płuc. Spał na książce, oczywiście, jak zwykle dotyczącej magii. Nastolatek ocknął się i spojrzał na babcię stojącą nad nim, niczym na jakimś przesłuchaniu. - Co…? – chłopak mruknął niemrawo, po czym podniósł się otwierając oczy i nietrzeźwo spoglądając na swoją babkę. - Otrzymałeś list. – powiedziała do niego, a następnie wręczyła mu do ręki białawą kopertę zaklejoną pieczęcią. Nathan zerwał się z miejsca i dosłownie wyrwał jej ową przesyłkę z ręki, rzucając jedynie krótkie „przepraszam” za swoje zachowanie. Rozerwał pieczęć, wyciągnął ze środka kartkę i zaczął ją szybko czytać. Dobrze wiedział skąd ten list przyszedł, w końcu tyle czasu na niego czekał. Przyjęto go do szkoły magii, do Durmstrangu! Chłopak aż podskoczyłby z ekscytacji, gdyby nie to, że jego babcia stała tuż obok. Ona uważała takie zachowanie za godne pożałowania i zaraz pewnie dałaby mu tu wykład na temat dobrych manier. Poszaleje sobie jak już stąd wyjdzie. - Animagowie? – zapytała starsza kobieta, oglądając książkę, trzeba przyznać – dosyć grubą, przy której Nathan wcześniej leżał. Jako jedyna była otwarta, dwie inne leżały zamknięte obok. – Od kiedy Ty się interesujesz animagami, chłopcze? – chwyciła jedną z nich i zaczęła przeglądać. Najwyraźniej zainteresowała ją jej treść, ponieważ dosyć powoli przekładała kolejne strony, zupełnie jakby czytała to, co zostało na nich zawarte. - No… yyy… - dzieciak złapał się za szyję i potarł ją, nie wiedząc czy ma jej powiedzieć prawdę, czy jednak nie, ale widząc, że obszerny tom babkę zainteresował nieco się rozluźnił, chyba. – Ja… od dawna. To bardzo ciekawa dziedzina magii, babciu. – przyznał, po czym usiadł na łóżku, a list położył na szafce stojącej obok. Westchnął, obawiając się reakcji starszej kobiety, która teraz przyglądała mu się z uwagą. Była dosyć wymagającą osobą i nieco… dziwną, trzeba przyznać. W tym momencie jednak, ku jego zdziwieniu uśmiechnęła się, odłożyła książkę i przysiadła się do niego. - Ach, jak była nieco starsza od Ciebie również się nią interesowałam. To były czasy, wprawdzie nauka zajęła mi szmat czasu, ale się udało. – powiedziała do Nathana, który obecnie patrzył na nią, jak na jakąś… po prostu nie sposób tego opisać. Jego wzrok był sztywno w niej utkwiony, chłopak nawet nie mrugnął okiem, był osłupiały. Czyżby to oznaczało, że jego babcia jest w połowie zwierzęciem? Kurde, w życiu by się po niej czegoś takiego nie spodziewał, a tu proszę! Chociaż… niech się zmieni, tak! Niech to zrobi, on chce to zobaczyć – myślał gorączkowo Nathan. Przecież to niemożliwe, dlaczego mu wcześniej o tym nie powiedziała? - Czy to znaczy, że…? – zaczął przedstawiać swoje wcześniejsze myśli na głos, zerknął na moment w bok, a gdy z powrotem jego wzrok spoczął na czarownicy… gwałtownie się cofnął na miejsce, gdzie zwykł kłaść głowę. Przed nim siedziała najprawdziwsza pantera! I to w dodatku śnieżna! Jego babcia naprawdę jest animagiem, dla niego to prawdziwy szok! W momencie, gdy ponownie zerknął na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się wielki kot, zastał już swą opiekunkę opatuloną w koc. - Idź spać. Jutro porozmawiamy. – powiedziała do niego, po czym wyszła.
(…)
- To niezwykle trudna sztuka do opanowania. Najważniejszą różnicą między człowiekiem przemienionym w zwierzę a prawdziwym zwierzęciem jest to, że taki człowiek potrafi nad sobą panować. Aby się stać taką osobą potrzeba lat ćwiczeń i zapewne Ty także będziesz musiał długo ćwiczyć zanim Ci się w pełni uda. – rano, gdy siedzieli przy śniadaniu, jego babcia opowiadała mu o wszystkim, o czym chłopak chciał wiedzieć. Od chwili, w której dowiedział się, że jego obecna opiekunka jest animagiem, bardzo się cieszył. W końcu to rodzina i z pewnością nie odmówi mu pomocy w nauce tej trudnej sztuki magicznej. Nathan siedział cicho, nie chcąc przeszkadzać kobiecie w opowiadaniu mu o ludziach-zwierzętach. Właśnie konsumował tosty z serem, które bardzo lubił od momentu, kiedy jego ojciec je po raz pierwszy przygotował. - Ażeby stać się animagiem, musisz bardzo tego chcieć, pragnąć. Musisz przemyśleć swój charakter i usposobienie, by zadecydować jakie zwierzę najbardziej do Ciebie pasuje. W młodzieńczym wieku jest to szczególnie trudne, ponieważ to okres ciągłych zmian zarówno na ciele, jak i umyśle. Może się zdarzyć, że nie trafisz w to, czego żądasz, a w takim wypadku dana będzie Ci inna przemiana. Bądź co bądź, jednak powinieneś być z każdej zadowolony, jeśli Ci się w końcu uda, bo tak naprawdę jedynie niewielu udało się zostać animagami. Nie rozczaruj się również, gdy ze wszystkich prób nic nie wyjdzie. No, a teraz śmigaj na górę i do książek. Przemyśl wszystko dokładnie i zdecyduj czy naprawdę chcesz stać się animagiem, bo to jest nieodwracalne. – stwierdziła starsza kobieta, po czym odeszła od stołu i poszła umyć naczynia przy pomocy różdżki. Musiała ich pilnować, bo gdy ostatnio zostawiła je same uciekły do ogródka i całe upaprały się ziemią.
(…)
Nathan leżał sobie na swoim łóżku, ręce mając pod głową, a oczy skierowane na sufit. Nie było w nim nic a nic ciekawego, no skąd, po prostu do chłopaka nie docierały aktualnie żadne bodźce zewnętrzne, bo był całkowicie skupiony na własnych myślach. Czym mógłby się stać? Czym chciałby się stać? Te właśnie dwa pytania krążyły w jego głowie. Wybór jest tak ogromny, że trudno się na cokolwiek zdecydować, trzeba wybrać zwierzę, które idealnie odzwierciedla jego charakter lub chociaż tak mniej więcej. Jest nieco porywczy, lecz przy tym potrafi dobrze się skupić. Wielki z niego kujon, jednakże czasem udaje mu się współpracować z innymi… - Babciu, wiem! – krzyknął do swojej opiekunki, zbiegając po schodach i o mało się na nich nie wywalając. W ostatnim momencie zdołał się uchwycić poręczy. Szybko wkroczył do kuchni i usiadł na krześle stojącym przy stole, przy którym siedziała starsza kobieta. - Co wiesz? – zapytała, nie bardzo wiedząc o co mu chodzi, nie przyszło jej do głowy to, co chłopak miał zamiar jej za chwilę powiedzieć. - Znalazłem zwierzę, w które mogę się zamieniać! Wilk! Pasuje idealnie! – dosłownie wrzeszczał, niemalże przeskakując ku niej stołu. Był strasznie podekscytowany, niech zacznie go już uczyć, on już chce się stać pół-zwierzęciem! - Wilk? Jesteś pewien? No, cóż… dobrze, spróbujemy. – stwierdziła krótko, nie była specjalnie przekonana do tego wyboru, jednakże nie śmiała sprzeciwić się decyzji Nathana. – Przynieś tu książkę i poczytaj nieco o ich naturze, przyzwyczajeniach… [/b] - Już to zrobiłem. Trzy razy. – wszedł jej w słowo chłopak. Chyba jego babcia nie spodziewała się tego, bo spojrzała na niego z lekkim niedowierzaniem. Ach, zdolne dziecko, tylko wiecznie by ślęczało przy książkach, cóż. - No, więc dobrze. To idź do pokoju i zamknij go szczelnie, żeby nie dochodziły do Ciebie żadne dźwięki. Po prostu zamknij się w swoim umyśle. Myśl o tym, że chcesz być wilkiem, że jesteś nim. – trzeba przyznać, że dobrze wczuła się w rolę nauczycielki i dogłębnie tłumaczyła mu o co z tym dokładnie chodzi i co zrobić, by w końcu stać się animagiem. Nim się obejrzała, chłopak zniknął z powrotem na schodach.
(…)
- Skup się, skup się! – on chyba naprawdę myślał, że to będzie takie proste, ach, to myślenie dziewięciolatka – było dosyć irracjonalne. Nic Ci nie pomoże wymawianie tego na głos, wtrąciły się jego myśli, a raczej on sam w nich. Siedział obecnie w swoim pokoju, na łóżku po turecku i miał zamknięte oczy. Próbował oczyścić swój umysł, zupełnie jak do medytacji, lecz niezbyt mu to wychodziło, ponieważ zawsze znalazło się coś, co go rozpraszało. Jak nie sąsiad koszący trawnik, to jego opiekunka robiąca coś na dole. Porządnie mógł się skupić dopiero wieczorem, kiedy nastawała kompletna cisza. Próbował raz, drugi, lecz nic się nie działo, ale jak to mówiła jego babcia: „nie będzie łatwo”.
(…)
Mijały dni, miesiące. Chłopak nadal ćwiczył z tym samym opłakanym skutkiem, co pod koniec wakacji. Teraz chodził do szkoły, a raczej ją kończył, ponieważ znów zaczynała się upragniona przez wszystkich przerwa. W sumie to nie... Nathan jako jeden z niewielu lubił chodzić do szkoły, po prostu niemiłosierny kujon w mniemaniu połowy Durmstrangu ot, co. Przynajmniej nie otrzymywał batów jak inni, co mu się zdecydowanie podobało.
(…)
- Chcielibyśmy państwa poinformować, że z cyrku najprawdopodobniej uciekł tygrys syberyjski. Poszukiwania trwają, a właściciele mają nadzieję, że on ciągle znajduje się na terenie ośrodka. Prosimy jednak nie opuszczać domostw jeżeli to nie jest konieczne i mieć się na baczności, ponieważ zwierzę może być niebezpieczne. – dosłownie na jednym tchu mówiła kobieta z lokalnych wiadomości. Młody pan Everald obecnie uczył się zmywać naczynia za pomocą różdżki tak, by nie trafiały w sufit bądź nie rozbijały się z hukiem obok niego. To jego babcia oglądała telewizję, co niemalże stało się tradycją od czasu, gdy jego ojciec wprowadził ją w tajniki tego jakże wspaniałego sprzętu. Chłopak puszczał wszystkie informacje mimo uszu. A co z animagią? Próbował nadal, lecz niestety wciąż mu nie wychodziło i zaczął powoli tracić do tego zapał, jednakże nie chciał rozczarować swojej opiekunki. - Nathan, możesz wyrzucić śmieci? – spytała, nie przestając wpatrywać się wpatrywać w ekran telewizora niczym zahipnotyzowana, dosłownie pochłaniała każdą nadawaną w nim informację. Nie sprzeciwił się, posłusznie machnął różdżką i worek znalazł się w powietrzu, a on zaczął go prowadzić ku blaszanym kubłom na zewnątrz. Po chwili odpadki wylądowały we właściwym dla siebie miejscu. W jednej sekundzie nastolatek odwrócił się w kierunku krzaków rosnących u sąsiada i oddzielających obie działki. Ruszały się, coś tam było. Trzymał mocno różdżkę, trzeba przyznać – nieco przerażony, jednak mimo tego starał się zachować zimną krew i nie uciekał. Jego oczom ukazał się kot, wielki kot, ten sam, o którym mówili w wiadomościach. Raczej nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego do otoczenia, a już w szczególności do swej przyszłej ofiary. Co robić, co robić. Różdżka! Tak, rzucić zaklęcie! Ale jakie?! Stali tak naprzeciw siebie oddaleni o kilkanaście metrów. Tygrys ruszył w jego stronę, lecz chłopak nie był w stanie rzucić zaklęcia. Serce biło mu coraz mocniej, ale ręka nadal nie pozwalała mu tego zrobić. Nie mógł rzucić zaklęcia. Stało się coś, czego wcale się nie spodziewał, coś co kazało mu to zrobić na pewno nie było jego myślami. Walcz, walcz. Rozszarp go na strzępy. Przeciwnik. Ruszył na tygrysa, dosłownie rozpędził się i na niego biegł, co najprawdopodobniej dosyć mocno zdekoncentrowało zwierzę. Chłopak zatrzymał się gdzieś na odległość kilku stóp i czuł, jak dostaje gęsiej skórki, na plecach, coś jakby… najeżył się. Na dodatek porządnie prychnął na kota, ukazując mu rząd białych, ostrych niczym brzytwy kłów. - Expelliarmus! – zaklęcie trafiło w zwierzę, a ono odleciało na dobre kilka metrów i czmychnęło tam skąd przyszło. - Nathan, Nathan! – czyjś głos, a tak, jego babci, która teraz biegła ku niemu przerażona tym, co właśnie zobaczyła. – [b]Dziecko, co się stało?! – mówiła tak, jakby miała zaraz dostać zawału serca. Lecz on nic nie mógł z siebie wydusić, nic a nic. - Udało się! Udało! – to były pierwsze słowa, które przecisnęły mu się przez gardło, gdy został już doprowadzony do pokoju i usadowiony na kanapie. – Ja nie jestem wilkiem! Ja jestem tygrysem! Czułem się jakby mnie wyzwał do walki, jakbym z nim walczył o teren! – krzyczał podniecony chłopak, a jego babka z początku miała wrażenie, że oszalał albo coś w ten deseń, dopiero chwilę później doszło do niej znaczenie jego słów. Zęby Nathana wróciły już do normalności, ponieważ, gdy przejechał po nich językiem, poczuł te same tępe niewielkie kiełki, które miał wcześniej.
(…)
Próbował teraz każdego dnia. Codziennie wieczorem siadał na swoim łóżku i koncentrował się pod czujnym okiem swojej opiekunki. Rzadko mu wychodziło. A nawet jeśli, to z niewielkim skutkiem, jak na przykład pomarańczowe włosy w paski czy tygrysi nos, jednakże według niego, to było coś i nie poddawał się. Chciał koniecznie się zmienić, on… on musiał!
(…)
Koniec wakacji zbliżał się nieubłaganie, a tym samym i początek drugiego roku nauki w Durmstrangu. Trzeba było zrobić zakupy: kolejne książki, garnuszki, składniki do eliksirów, itd. Typowa nuda na Pokątnej. Nathan szedł ulicą, zatrzymując się od czasu do czasu i oglądając wystawy sklepowe. W sumie, to nigdzie mu się nie spieszyło, więc mógł sobie spokojnie przejrzeć to, co tutejsze sklepy miały do zaoferowania. Czas płynął powoli, zdążył już zrobić zakupy, przejść się, aż w końcu stwierdził, że pora wracać do domu. Musi tylko znaleźć babcię. Pewnie znów udała się do jakiegoś sklepu z kapeluszami dla czarownic, eh. Uwielbiała różnorakie nakrycia głowy, od tych mało wyróżniających się po te całkiem pokaźne. Nie mylił się, zauważył ją, gdy wychodziła ze sklepu. Między nią a nim znajdował się spory tłum, więc nie zdoła do niej szybko dotrzeć, ale obserwując ją dostrzegł, że zmierza w ciemną uliczkę, prawdopodobnie na Przekątną. Minął tłum i zaczął ją po prostu śledzić, będąc ciekawym co zrobi. Ukrył się miedzy dwoma budynkami i patrzył jak rozmawia z jakimś mężczyzną. Chwilę później dała mu sakiewkę, a on przekazał jej jakiś przedmiot, a raczej… miał, ale nie chciał tego zrobić. Nathan obrócił się i rozejrzał, czy aby nikt nie idzie i nie nakryje tej dwójki, jednak pozostawali tu tylko oni i nastolatek. Mógł się tego spodziewać. Facet uderzył starszą kobietę w głowę, jak zwyczajny mugol, i począł uciekać. Chłopak bez wahania wyskoczył z kryjówki i ruszył za nim. Polowanie, goń go, łap swoją ofiarę, w tym właśnie momencie naszły go takie oto myśli. Biegł za mężczyzną, a po chwili poczuł, że pędzi jeszcze szybciej i to wcale nie na dwóch nogach, ale na czterech… łapach! Skoczył ku czarodziejowi i strącił go z nóg, czego ten się w ogóle nie spodziewał, po najwyraźniej myślał, że mu się udało i nawet nie odwrócił się, by zobaczyć czy czasem ktoś za nim nie biegnie. Tygrys trzymał faceta, który, zdawało się, stracił przytomność pod wpływem siły uderzenia, i wyrwał mu sakiewkę zza paska od spodni. Zawrócił ku swojej babci, która powoli dochodziła do siebie, i rzucił ją przed nią. - Nathan? – zapytała niepewnie, lecz chwilę później już nie miała wątpliwości.
(…)
Ostatnie pożegnanie i czas do szkoły. Chłopak przytulił swoją opiekunkę, a ta zalała się łzami. Czemu? Ano była dumna z tego, że udało mu się stać animagiem. Prosił ją tylko i wyłącznie o to, by nie rejestrowała go w ministerstwie. Stwierdził, że sam ro zrobi. - I ćwicz codziennie! – krzyknęła, a chłopak kiwnął głową. Chwilę później już był w drodze do Durmstrangu.
(…)
Zaakceptowano, dopiszę Ci wzmiankę w Specjalnych ZD. | |
| | | Sponsored content
| Temat: Re: ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA | |
| |
| | | | ZDOLNOŚCI SPECJALNE - PODANIA | |
|
Similar topics | |
|
| Pozwolenia na tym forum: | Nie możesz odpowiadać w tematach
| |
| |
| |